Protesty na Białorusi, prześladowania Aleksieja Nawalnego i agresywna polityka Putina i Łukaszenki generalnie jednoczyły europejskich polityków. Są wyjątki: rolę adwokatów Kremla bierze na siebie zarówno skrajna prawica, jak i lewica, choć w sprawie relacji gospodarczych z Rosją podziały są zupełnie inne.
Mijający niebawem rok od początku białoruskich protestów i sfałszowanych wyborów był dla Europy szczególny nie tylko z uwagi na Białoruś. Również politykę rosyjską: wsparcie Kremla dla Alaksandra Łukaszenki, ciąg dalszy agresywnych działań wobec Ukrainy i państw Zachodu. Nie jest to oczywiście żadne zaskoczenie. Pierwsze sygnały ostrzegawcze pojawiły się już trzynaście lat temu, po wojnie Rosji z Gruzją. Potem był 2014 r. i rosyjska agresja na Ukrainie, oraz pierwsza, powojenna zmiana granic z użyciem sił zbrojnych – czyli aneksja ukraińskiego Krymu i działania wojenne w Donbasie.
Kilkanaście lat to wydawało by się wystarczający okres, by tak potężny gospodarczo, politycznie i militarnie organizm jak Unia Europejska wytworzył „przeciwciała” i zbudował spójną politykę reakcji na kolejne działania zaczepne ze Wschodu. W ciągu ostatniego roku UE potrafiła wyjść poza często zarzucaną jej politykę pustosłowia i wzniosłego moralizowania i przejść do konkretnych działań. Świadczą o tym cztery pakiety sankcji wobec Białorusi. I utrzymywane sankcje wobec Rosji.
Jednak już na poziomie europejskiej polityki parlamentarnej z jednością bywa różnie. Zasadniczo Parlament Europejski był krytyczny wobec polityki rosyjskiej, ale podziały w ocenie działań Moskwy i Mińska ciągle się utrzymują. I to często w zaskakująco różnych miejscach sceny politycznej.
Read the full article on belsat.eu.